Znaczna część przedstawicieli polskiego rynku kapitałowego lubuje się w narzekaniach. Na brak edukacji, niskie zaufanie, przeregulowanie, niedoregulowanie, upolitycznienie, lekceważenie przez polityków, unię, mifidy, mary, itd. Dużo energii spalają właśnie na to narzekanie. Na szczęście, niektórzy wykorzystują ją do działania. Z jedną z takich osób miałem okazję szczerze porozmawiać podczas Warsaw Passive Investment Conference. Ponarzekaliśmy…
Wasz pierwszy ETF (na WIG20) jakoś nie podbił rynku, ale Beta ETF mWIG40TR zebrał już ponad 100 mln zł. Dlaczego tak długo zajęło założenie ETFa na polskim prawie?
Robert Sochacki, członek zarządu Beta Securities Poland i rady nadzorczej AgioFunds TFI: Długo by mówić… Nikt chyba nie wierzył, że nam się uda, więc niewiele osób traktowało ten projekt poważnie. To był najczęściej projekt na niższym priorytecie. Nawet KNF nas kiedyś zapytał (po 2 czy 3 miesiącach czekania na odpowiedź na nasze uwagi) „a to panowie się jeszcze nie zniechęciliście?” 🙂
Ponieważ długo to trwało, to w międzyczasie były zmiany przepisów, zmiany przewodniczących KNF, zmiany dyrektorów, zmiany partnerów (bo niektórzy nie wytrzymali długodystansowości)… to znowu wydłużało proces… i tak w kółko… I tu należy pochwalić Agio, BOS, mBank i Vistra bo się nie zrażali i wytrwali.
Ale skoro pokonaliście te przeszkody, to powinno być już łatwiej. Tymczasem konkurentów jakoś nie widać. Co blokuje rozwój pasywnego inwestowania nad Wisłą?
Pewnie najważniejszą rzeczą są kick backi… Statystyka jednoznacznie i na każdym rynku przemawia na korzyść funduszy pasywnych. Właściwie na każdym rynku, w średnim i długim horyzoncie, fundusze aktywne w większości nie pobijają benchmarku (szczególnie po uwzględnieniu kosztów). To powoduje, że tanie fundusze pasywne mają nieco (lub znacząco) lepszy performance (SPIVA podaje statystyki na cały świat prawie). U nas jest tak samo, mimo, że dużo funduszy ma nawet benchmarki cenowe a nie dochodowe (pisał o tym ostatnio Artur Wiśniewski)
Czyli znów narzekamy na dystrybucję…
W Polsce fundusze (w większości) sprzedawane są w systemie „push” – czyli upychane przez sprzedawców bankowych u klientów, czasem (lub często) bez uwzględnienia ich sytuacji. Przykładem mogą być pasywne fundusze Quercusa Short i Lev, które mimo najwyższej możliwej opłaty za zarządzanie (3% a do tego inne koszty) mają odpowiednio ponad 30 i ponad 100 mln zł aktywów. Możemy się założyć że nasze fundusze S&L nie uzyskają WANu w okolicach 100 mln (pewnie w najbliższych dwóch latach)… I nie wynika to z tego że tamte są lepsze (bo niby w czym?), a z tego, że są aktywnie sprzedawane w dystrybucji bankowej.
Gdyby to bezpośrednio klienci płacili „doradcom” bankowym za doradztwo, i to klienci decydowali by czy widząc wyniki tego doradztwa wrócą do nich czy nie, to sytuacja byłaby zupełnie inna. I niechby nawet doradcy sprzedawali wyłącznie fundusze aktywne w takim systemie – to klient po zobaczeniu wyników zarządzania decydowałby czy jest za co płacić. Jeśli by nadal płacił i był zadowolony – super. Ale statystyka jest nieubłagana… To by zmieniło wszystko. Za kilka lat mielibyśmy dużo bardziej zbilansowany obraz pasywne-aktywne zarządzanie…
A może to rynek, czytaj: klienci, po prostu nie dojrzał do pasywnych instrumentów?
Hmmm, problem to sama edukacja i przekonanie inwestorów, że jest gdzieś jakiś nieprzeciętnie inteligentny i przenikliwy zarządzający, który po prostu wiec co będzie na rynku w najbliższych dniach, miesiącach, latach i jak jemu damy pieniądze to on nam je pomnoży… (i to nie 7-10% rocznie tylko 30-40% rocznie). To powoduje, że statystyka się trudno sprzedaje (szczególnie sama – patrz punkt pierwszy…). Trzeba poczekać kilka, kilkanaście lat żeby samemu się przekonać, że tanie, przejrzyste fundusze pasywne po prostu przynoszą w długim horyzoncie lepszy zwrot. Romantyczna natura inwestorów w stylu „ja nie dam rady? – weź potrzymaj mi piwo” wygrywa z „nudnym” inwestowaniem pasywnym gdzie nie ma magii, jest tylko matematyka… Na dodatek jest to często podsycane różnymi „Szejkami” tego rynku, którzy „uzyskują” stopy zwrotu na poziomie 93%… 🙂
Co z gold platingiem, na który często narzekają polscy inwestorzy instytucjonalni?
Regulacje to osobny problem. Powodują, że tworzenie, a szczególnie utrzymywanie, funduszy ETF w oparciu o polskie prawo jest kosztowne. Każdy fundusz to kilkaset tysięcy złotych rocznie na jego utrzymanie (coroczny Prospekt emisyjny, koszty depozytariusza, koszty indeksu, koszty księgowe/wycenowe, koszty obsługi compliance itp). W funduszach aktywnych całość (praktycznie) tych kosztów obciąża fundusz. W tanich pasywnych są albo cap-y (tak jak u nas), albo w ogóle pokrywa je zarządzający. To powoduje, że ekonomicznie lepiej opłaca się paszport z UCITS, a nie polska struktura. Ale polscy inwestorzy wolą polską strukturę (tak mi się wydaje) więc bariera kosztowa ma jakieś znaczenie.
Wróćmy do konkurencji. Kiedy się pojawi?
Gdy się okaże że to jednak jest opłacalne i może być sukcesem. Na razie nie jest to pewne. Stąd nie ma nowych chętnych mimo, że struktura jest jasna. Czekają aż nam się powinie noga… 🙂
Niestety, powolny rozwój lokalnych graczy może doprowadzić do sytuacji kiedy to jakiś BlackRock czy inny Vanguard wejdzie tutaj ze 100 ETF-ami na różne rynki i klasy aktywów i właściwie zostanie tylko możliwość zrobienia jakichś lokalnych indeksów, które nie zbiorą tyle aktywów żeby powalczyć o poważny udział w rynku. To by oznaczało marginalizację polskiego rynku i polskich graczy i właściwie sprowadzenie Warszawy do roli satelity jakiegoś większego rynku konsolidującego inwestorów z tej części Europy… Taki scenariusz mi nie pasuje, i chciałbym żeby jednak nie poszło tak łatwo w tą stronę… 🙂
Czytaj także: Inwestowanie pasywne na GPW >>