Mamy to do siebie, że w obliczu tragedii lubimy prorokować „teraz świat się zmieni, już nigdy nic nie będzie takie samo, itd.”. Potem szybko zapominamy. Tak było na świecie po atakach na World Trade Centre czy zamachach w Paryżu i Nicei, a w Polsce po Smoleńsku i śmierci Jana Pawła II. Tak było też na rynkach finansowych – po bańce internetowej, WTC, Enronie, Lehman Brothers… Potem szybko zapominamy i wszystko toczy się po staremu.
Tym razem może być inaczej. Trauma będzie nas trzymać w domach tygodniami, w których przestawimy się na nowy tryb pracy. Przyspieszona digitalizacja, którą przez lata trochę odkładaliśmy jako coś, co się kiedyś wydarzy, ale nie trzeba się spieszyć, teraz nie ominie żadnej branży. I będzie nam z tym na tyle dobrze, że nowe procesy i styl robienia biznesu zostaną z nami na zawsze. Dotyczy to także sposobu, w jaki inwestujemy.
Czarny scenariusz po #COVID2019 w Polsce:
1. Jeszcze większa rola państwa w gospodarce – “zwycięstwo” socjalizmu.
2. Marginalizacja sektora prywatnego.
3. GPW jako skansen (w sumie już jest 🙂
Mam nadzieję, że nie zostanie zrealizowany.
— Zbyszek Papiński (@appfunds) March 25, 2020
Inwestowanie bez kontaktu
Sprzedaż produktów finansowych przeniesie się do internetu. I dobrze. Zawsze uważałem to za bardziej demokratyczne i etyczne niż kontakt ze sprzedawcą, obarczonym planami sprzedażowymi. Pomoże to platformom i produktom, które zrodziły się w świecie cyfrowym, z myślą o kliencie przed smartfonem/laptopem. Sami wiecie, o jakie marki chodzi. Skoro dystrybucja, nasza odwieczna bolączka, będzie online, online będzie też doradztwo. Robo-advisory wreszcie nabierze tempa. Szybko zdigitalizuje się rynkowa infrastruktura. E-voting i zdalne walne zgromadzenia, o których słyszę od kilkunastu lat, wyprą wydarzenia w realu. Regulatorzy ułatwią także zdalne podejmowanie decyzji przez organy spółek. Spotkania służbowe wejdą i już nie wyjdą z aplikacji, które od lat czekały, by je zauważyć, ale woleliśmy marnować czas na dojazdy, kawy i small-talki. Do sieci w przyspieszonym tempie przeniesie się edukacja finansowa i branżowe eventy (choć pewnie kilka dużych konferencji, dla rozprostowania kości, pozostanie). Analitycy już całkiem nie będą wychodzili zza biurek – doczekamy się ujednolicenia i ucyfrowienia raportowania, wyceniania, księgowania i audytu. Jeśli coś będzie można zrobić zdalnie i w sieci, będzie zrobione zdalnie i w sieci.
Co robić w czasach rynkowej zarazy >>
Ale po co giełda?
Giełda? Od dawna jest wirtualna. Pytanie, czy koronakryzys nie zachwieje jej fundamentami, skoro wielu – nie tylko szef z Książęcej – także z największych parkietów rozważało zamknięcie handlu. Pomyślałem wtedy: skoro się zamkną, może okaże się, że wcale nie są potrzebni? Przecież przy takich wahaniach kursów, giełda nie pełni już jednej ze swych podstawowych funkcji – wyceny. Kolejnej funkcji – alokacji i zapewnienia kapitału – też już nie pełni, skoro kapitał leży na ulicy, rozpuszczony z helikopterów banków centralnych. O funkcji kontrolnej giełdy – wobec licznych skandali – wolę już nawet nie wspominać. Nie zamykajmy więc lepiej, bo młodsze pokolenie – które nie wychowało się na filmie „Wall Street” – może dojść do wniosku, że nie ma sensu dalej przejmować się tym kasynem, które tylko denerwuje społeczeństwo wysyłając w świat alarmy w formie skoku indeksów.
Ostatnia instancja upada
Pieniądze leżą – jak wspomniałem – na ulicy. A na nich słynna bazooka banków centralnych. Kilka razy okazało się, że rynek ma w nosie Fed, ECB czy BoJ. Te tak mocno jeszcze nie reagowały, ale z każdą reakcją – po której wydawało się, że władze monetarne właśnie wystrzelały się z amunicji – rosło przekonanie rynków, że to i tak nic nie da. Deus ex machina umiera na scenie na naszych oczach. Pewnie, jak wirus ucichnie, a z nim emocje, powzięte kroki wywołają gigantyczny popyt na aktywa finansowe (nie zdziwię się nawet, jeśli prognoza Pawła Borysa powrotu WIG20 powyżej 2000 pkt. w ciągu roku się sprawdzi), ale ślepa wiara w politykę pieniężną już nie wróci.
Będziemy wnukom opowiadać jak @Barankiewicz uratował GPW całopaleniem z byka pic.twitter.com/MBa4PZ4flb
— Trystero (@TrysteroBlog) March 17, 2020
Może krótkoterminowi gracze zaczną się w końcu interesować GPW (dochodzą już takie sygnały), ale na poszerzenie grona długoterminowych inwestorów i – co równie ważne – emitentów przez najbliższe lata bym nie liczył. Szkoda, bo była na to szansa wobec PPK i nowego IKE, które pewnie teraz się mocno opóźnią/zmniejszą. Przeciwnie – obecna, wszędobylska rola państwa, usankcjonowana wirusem, może zarazić (a nawet znacjonalizować) spółki skarbu państwa, bez których nasz parkiet już całkiem straci swój rozmiar i znaczenie (choć może poprawi przeciętne standardy ładu korporacyjnego).
Koniec guru
Pozytywy? Upadek social mediowych speców. W chwili próby niewielu zachowało status guru. Solidarnie z nimi ucierpiała też renoma finansowych gigantów. No może z wyjątkiem Warrena Buffetta, który w liście do akcjonariuszy dzień przed początkiem wyprzedaży napisał „Wszystko może stać się jutro z cenami akcji. Sporadycznie, na rynku nastąpią znaczne spadki, być może o 50 proc. lub więcej”. Zapewne nie chodziło mu o „jutro”, ale co tam. Wniosek z ostatniego załamania wyciągam mimo wszystko taki, że w sytuacji paniki nie warto wierzyć nikomu. Lepiej przeczekać i zaufać sobie. Nie prognozom. I tym zdaniem przekreśliłem sens całego niniejszego, prognostycznego tekstu…
Prognozowanie to trudna sprawa, szczególnie kiedy dotyczy przyszłości.
(Victor Borge)