Z radością przedstawiam wywiad, który ukazał się w niedawnym “Pulsie Biznesu”, mojej prawdziwej alma mater:
Jakie książki biznesowe czyta pan najchętniej?
W finansach promuję inwestowanie pasywne, ale w czytaniu zdecydowanie wolę aktywne. Czytam aktywnie. Nie ekscytują mnie specjalnie bon moty czy pisarskie fajerwerki, jeśli nie rezonują z jakimś moim wewnętrznym filtrem, bagażem doświadczeń i subiektywnych poglądów. Lubię książki, w których co kilka zdań nachodzą mnie myśli i pytania: co to dla mnie oznacza albo o co temu gościowi chodzi. Poradniki są do tego idealne. Także biznesowe. Cenię te, które dają konkretne rady, a nie tylko pokazują, jaką opinię na dany temat ma pisarz. Czyli stawiam na tak zwane mięso. Ale przyznam, że i tu moje preferencje się zmieniają. Widać to na przykład w moim podejściu do nauki inwestowania. Kiedyś wierzyłem, że można się tego nauczyć, analizując wykresy. Dlatego na początku studiów zaczynałem od „Analizy technicznej rynków finansowych” Johna Murphy’ego. Potem stwierdziłem, że ważniejsze od grafów są dane finansowe, więc zasypiałem z „Inteligentnym inwestorem” Benjamina Grahama pod poduszką. Treść nabiera jednak znaczenia, dopiero gdy zderzamy ją z życiowym doświadczeniem, a nie ograniczamy się wyłącznie do czytania. Dlatego po latach za książkę, która mnie i moje podejście do rynków ostatecznie ukształtowała, uznaję „Psychologię pieniędzy” Morgana Housela. Przekonał mnie, że najważniejsze są stopa oszczędności, cierpliwość i optymizm. I zniechęcił do napisania własnej książki, skoro wszystko, co mam w głowie, zostało już przez niego celnie przeniesione na papier.
Prowadzi pan bloga o inwestowaniu. Czy uważa pan, że to lepsza forma edukacji czytelnika niż książka poradnikowa?
Pierwszego boga miałem jeszcze na nieistniejącej już platformie blox.pl, ale… zabrakło mi wówczas zapału. Przepraszam, przede wszystkim zabrakło mi czytelników, a dopiero z tego wynikał brak zapału. Dla mnie podział na internet i papier jest dość sztuczny. Treść to treść, autor powinien po prostu dzielić się nią w wygodnej dla odbiorcy formie. Teraz to e-treść, ale pewnie już za chwilę będzie głównie, oby nie wyłącznie, wideo. I każdy musi się zmieniać, by nadążać za czytelnikiem/widzem. Mam nadzieję, że na moim zbyka.pl to widać.
Czas poradników na pewno nie minął. Przeciwnie. W dzisiejszym świecie ludzie mają coraz mniej czasu i potrzebują krótkich, prostych, żołnierskich porad. I tu widzę potencjał poradników. Pytanie, czy w papierowej formie. Ja jeszcze wierzę w papier, ale jak patrzę na mojego syna, to ta wiara umiera. On konsumuje masę treści – w każdej, byle nie papierowej formie. Tymczasem ja z papierowymi dziełami mam zupełnie inną relację niż z internetowymi mądrościami. Lubię wiedzieć, na której jestem stronie, jaki rozdział jest najcenniejszy, a z którą linijką się nie zgadzam. Lubię wrzucać książkę do plecaka z nadzieją, że znajdę chwilę, by do niej zajrzeć. Lubię też dawać książki w prezencie i konfrontować swoje wnioski z wnioskami obdarowanego. Po prostu je lubię. A czy można lubić internet?
A co czyta pan dla przyjemności?
Na książki biznesowe poświęcam może 10-20 proc. czasu przeznaczonego na lekturę. Czytam przede wszystkim dla przyjemności i… uwielbiam kryminały.
Czy zdarzyło się, że lektura powieści wsparła pańską pracę analityka?
Zająłem się finansami dzięki literaturze pięknej. „Hrabia Monte Christo” skusił, a Wokulski w „Lalce” już o wszystkim przesądził. Zresztą tu jest wiele nieodkrytych klejnotów. Polecam na przykład Emila Zolę i jego „Pieniądz”.
Nawet w poradnikach finansowych widać wiele inspiracji zaczerpniętych z literatury. Jeden z moich ulubionych to „Najbogatszy człowiek w Babilonie” George’a Clasona. Nie wiem, czy Biblia lub mitologia to już literatura piękna, ale mity to po prostu kopalnia inspiracji inwestycyjnych. Polecam zajrzeć na kanał Finax na YouTubie, gdzie systematycznie je publikuję.
Trochę szkoda, że lektura „Psychologii pieniędzy” zniechęciła pana do napisania własnej książki…
Nie napisałem, ale Ignacy Morawski, zastępca redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”, na posiedzeniu kapituły konkursowej zainspirował mnie do tego. Być może w kolejnej edycji Biznesowej Książki Roku już nie będę jurorem, tylko kandydatem.