zByka.pl też miało swojego wysłannika na targach Gamescom. I naszły go takie trzy refleksje z perspektywy biznesowo-inwestorskiej pod kątem polskiej branży gamedevu:
1. Czuć pomoc publiczną, tj. znaczące zasilanie małych twórców dotacjami. Przestawia to optykę części producentów, dla których głównym klientem staje się instytucja finansująca: urząd, agencja czy centrum rozdające pieniądze. Zresztą nie tylko na polskich „narodowych” stoiskach trudno się było oprzeć wrażeniu, że czas płynie wolniej niż u komercyjnych kolegów, a ludzie zajmują się głównie zabijaniem czasu we własnym gronie.
2. Gaming jest wielki, bogaty i tętniący życiem. Największe światowe firmy mają bizantyjskie pieniądze. Ale patrząc na kolorowe ekrany łatwo zapomnieć, że kluczowe kompetencje czołówki to marketing, sprzedaż, utrzymanie klienta. Produkcja staje się dziedziną nie tworzącą już istotnej wartości, bo branża zaczyna przypominać gastronomię, czyli „Wszystko smakuje mniej więcej jak kurczak”, a różni się tylko opakowaniem. Przez to o ile jeszcze 10 lat temu nowi niezależni twórcy mieli szanse na zaistnienie liczone w pojedynczych procentach, tak teraz są to najwyżej promile.
3. Ja wiem, że dla niektórych dziewiąta rano to bardzo wcześnie, ale jak podobno pierwszy powiedział Woody Allen, ‘Eighty percent of success is showing up.’ Próbujmy wszelkich metod, a niewidzialna ręka rynku zajmie się oddzielaniem ziarna od plew. Nikomu nie życzę, aby obudził się któregoś dnia z pustą lodówką, ale jeśli Steve Jobs sugerując ‘Stay hungry’ miał rację, to dopiero dekoniunktura pomoże rozkwitnąć kreatywność, podleczy konkurencję i wtłoczy więcej autentyzmu w nowo powstające gry.
Ten Marcin